Józef, góral z Tatr. Część 1

wpis w: Wywiad 0

Dziś nowy nominowany naszej gazety: Józef Króżel. Przeprowadziliśmy z Józefem wywiad w jego domu. Józef niezwykle barwnie i ciekawie opowiada, więc ten zapis pozostawimy w takiej właśnie postaci, z niewielkimi komentarzami. Zatem, oddajmy głos Józefowi.

Kiedy przyjechałem tu, do Ameryki, do San Antonio w 1986 roku, to wylądowałem początkowo w Panna Maria. To tylko dlatego, że nie było pracy w San Antonio. Miałem wtedy 39 lat. W Polsce została żona i dzieci, ja przyjechałem na zarobek. Na Podhalu wtedy było ciężko o pracę i lepsze zarobki. Poznałem tutaj taką Suzy, ona właśnie kupiła ranczo. Nie miała o rolnictwie zielonego pojęcia. Wcześniej robiła swetry, ale też jakoś jej to nie wychodziło. No, na ranczo oprócz tego, że nie miała żadnego doświadczenia to brakowało jej rąk do pracy. Tak więc, nająłem się do niej. Ależ to było śmieszne i głupie – tak dzisiaj na to patrzę…

Ona oczywiście wydawała mi polecenia, co i kiedy mam robić. Kiedyś poleciła mi orać ziemię. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że było po ulewnym deszczu, a ziemia tutaj ciężka i gliniasta, więc kiedy orałem, to z drugiej strony ziemia już zasychała w wielkie bryły. I w te zbrylone rzędy kazała mi siać zboże. Oczywiście, niewiele tam urosło… Moja pierwsza budowa w Texasie, to był „Chicken House” czyli… kurnik. Też robiłem go dla Suzy. Nie dokończyłem tego, bo zabrakło jej pieniędzy… Na jej farmie byłem trzy miesiące i doszedłem do wniosku, że dalej nie ma sensu.

Oni tam, w Panna Maria wszyscy mówili po śląsku, ale taką starą śląszczyzną. Czasem trudno ich było zrozumieć. Kiedyś mówią mi takie zdanie: „My tu rzondzymy (rządzimy) po ślonsku”. Nie wiedziałem, o co chodzi z tym rządzeniem, ale po czasie okazało się, że to oznacza: „My tutaj mówimy po śląsku”. Takie stare słowo, które już dawno oznacza zupełnie co innego. Wróciłem do San Antonio. Dostałem wtedy pracę u brata biskupa Janty, (biskupa polskiego pochodzenia).

W tym czasie u Józefa na ekranie telewizora leci film video. Na ekranie pojawiła się siostra zakonna i Józef zaczyna komentować: „O! Tą siostrę zakonną dobrze znałem. To jest siostra Alfonsa. Nawet mówili o niej, że jak siostra Alfonsa sobie z Józkiem porozmawia, to od razu jest 20 lat młodsza!” A czemu… Bo i ja i siostra Alfonsa pochodzimy z tej samej wioski spod Tatr. Wróblówka to niewielka wioska, z której większość mieszkańców wyjechała za chlebem do Ameryki. A ponieważ ja często jeździłem do Polski, to ona pytała się mnie o każdego mieszkańca, o każdą rodzinę. Widać było, że te wspomnienia jej pomagają.

Wracamy do opowiadania i pracy Józefa…

Kiedyś poznałem niejakiego Andrzeja Żarczyńskiego, też Polonusa. On kupował w downtown w San Antonio domy i mieszkania, remontował je i wynajmował. Zacząłem mu przy tych remontach pomagać po godzinach pracy u biskupa. Bardzo mi się to podobało. Zarobek był niezły, ale widziałem, że z wynajmu jest jeszcze lepszy. Zapytałem go po jakimś czasie, czy nie pomógł by mi kupić takiego mieszkania. No i tak mi pomógł. Trochę grosza już miałem uzbieranego i mogłem sobie pozwolić kupić. Pierwszy dom kupiłem z nim na spółkę. Wyremontowaliśmy go razem i sprzedaliśmy. Potem powtarzaliśmy ten mechanizm jeszcze kilka razy, aż było mnie stać na kupno swojego domu. No, oczywiście pomagałem rodzinie w Polsce, bo przecież została tam żona z dziećmi.

Dziś Józef mieszka we wschodniej części San Antonio, w spokojnej dzielnicy, gdzie oprócz niego osiedliło się więcej Polaków.

Ciąg dalszy tutaj...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.